-Ale ja nie mogę zrozumieć! Nie mogę zrozumieć, jak zachwyca, jeśli nie zachwyca.
-Jak to nie zachwyca Gałkiewicza, jeśli tysiąc razy tłumaczyłem Gałkiewiczowi, że go zachwyca.
-A mnie nie zachwyca.
-To prywatna sprawa Gałkiewicza. Jak widać, Gałkiewicz nie jest inteligentny. Innych zachwyca.”(*)
To jak w końcu? Kot, który pożarł kanarka, czy dzieło najwspanialsze, niemal żywe, jak pisał o niej Vassari.
Zachwyca, ale przyznam, że zachwyciła dopiero, kiedy przestudiowałem szczegół po szczególe. Co ma na sobie? Na czym siedzi? Jak ma ułożone dłonie? Rozwódka, mężatka, czy młoda matka? Co ma na głowie? Niestosowną fryzurę, znaczy dziwka, czy może pełne modestii welony i upięcia?
Dlaczego to dzieło Leonarda warte jest miliony, a ta jego kopia, choć równie doskonała, raptem pięć dolarów – rozwodzi się Gombrowicz w innym już dziele. Dzienniki szczyptę pikanterii dodają, bo kto wie, czy to, co wisi w Luwrze – na pewno jest oryginałem. Skąd wątpliwości?
Przy mnie (wiele lat temu) skradziono niewielki, lecz cenny obrazek ze skrzydła Sully. W środku dnia. Luwr pełen ludzi. Wtedy przekonałem się, jak szaleje policja i do czego służą potężne kraty – wentylacyjne zdawałoby się – umiejscowione w pawimencie dziedzińców muzealnych. Czy złodzieja złapano i obraz odzyskano – szczerze mówiąc nie wiem, nigdy się tym już później nie interesowałem.
La Joconde podpieprzono w poniedziałek, kiedy muzeum było zamknięte. Skradziona Mona Lisa była w zasięgu ręki francuskiej policji. Pod łóżkiem, w starej walizce z podwójnym dnem leżał skradziony obraz, a obok stał wystraszony złodziej – Vincenzo Peruggia i francuski policjant, któremu nie chciało się pod łóżko schylić. Jeden skłon Paul’a Pichegru tuż po zuchwałej kradzieży i dziś nikt by się nie zastanawiał, czy po ponad dwóch latach nieobecności do Luwru wrócił oryginał.
Zapraszam do Luwru. Opowiem. Czy nazwa pałacu od wilków, to inna sprawa 😉
(*)Witold Gombrowicz, Ferdydurke