Idź na zupę cebulowa do Bouillon! Idź ! Taaa… idź.
Nóż do krojenia cebuli mi się w kieszeni otwiera, kiedy czytam te polecenia. Buliony paryskie, to tanie jadłodajnie z bardzo przeciętnym jedzeniem, ratuje te budy jedynie wnętrze. Zupę cebulową je się gdzie indziej. Tę zrobił kucharz, który zwiał z dwugwiazdkowego Michelina i założył swoją mała knajpę. Robiona z czerwonej(!) cebuli, z purée cebulowym, odpowiednim serem i malutkimi grzankami.
Wcale nie trzeba się żenić, żeby się nią obżerać. Tradycja we Francji nakazywała, by pod koniec przyjęcia małżonkowie oddalili się „na pięterko”, w jakieś ustronne miejsce. Dawano im trochę czasu, a następnie zadaniem weselników było odnaleźć młoda pare i wręczyć im zupę cebulową podawana tradycyjnie – w un pot de chambre. Nocniku. Niekoniecznie tak pięknym, jak ten ze zdjęcia poniżej.
Afrodyzjak? Raczej nie, choć dużo witaminy C, potasu, oligo-elementów.
Legenda przypisuje powstanie soupe à l’oignon Ludwikowi XV (niektóre wersje mówią o XIV) który – kiedy łapały do wieczorne głody a lodówka była zamknięta na kłódkę jak przed Juniorem w wieku dojrzewania (vel miał przerwę w seksie. Król, nie Junior ) – kazał ja sobie przygotowywać z szampana, cebuli i masła. Wierzono, ze soupe à l’oignon posiada „vertus magiques”, neutralizuje zapach wina, alkoholu generalnie. Jakby to niby w seksie przeszkadzało a nie pomagało.
Mój lekarz ostatniego kontaktu – przyjaciel anestezjolog, kiedy mnie przy stole znieczula powtarza: jedz pomidory. Magnes i potas. Jutro będziesz żył
Nie. Nie podam adresu tego mojego 2 gwiazdkowego i taniego „Michelina”. Proszę mnie wynająć, zaprowadzę. Wcale nie jest droższa, niż gdzie indziej. Spoko. Podają w talerzach.